List do dziennikarza

Witam panie Grzegorzu!

4 kwietnia przedstawiłem zagadnienie traktowania dokształcania pracowników w JZO sp. z o.o.

W skrócie: Firma JZO domaga się zwrotu wielokrotności kosztów szkoleń, kar umownych itp. wyłudzeń. Prawo pracy nie pozwala na stosowanie tego typu zapisów. Dołączam parę sformułowań i uzasadnień.

Skonsultowałem z radcą prawnym nielegalne (i nieważne z mocy prawa) zapisy, udzieliłem pełnomocnictw.

Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej oraz ministra pracy i polityki socjalnej z dn. 12.10.1993r w sprawie zasad i warunków podnoszenia kwalifikacji zawodowych i wykształcenia ogólnego dorosłych DZ.U.103 POZ. 472 Z 1993R z dn. 29/10/1993r; ZMIANA dz.u. 24 poz. 110 z 1996r, definiuje maksymalne zobowiązanie do zwrotu kosztów szkoleń do wysokości poniesionej przez zakład pracy, w kwocie pomniejszonej proporcjonalnie do przepracowanego po zakończonym szkoleniu czasu.

Dobrym rozwiązaniem byłoby złożenie do prokuratury zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa polegającego na uporczywym łamaniu przez właścicieli firmy praw pracowniczych. W moim przypadku ten punkt odpada, wyjeżdżam za granicę, nie mogę więc uwzględnić stawiania się na przesłuchania.

Sądzę, że można ten przypadek wykorzystać w dość uniwersalnym artykule albo całej serii typu „nowinki z czerwonej kotlinki” dotyczącej łamania praw pracowniczych, powiązań korupcyjnych, konieczności zmian prawnych m.in. z powodu niekaralności w polskim systemie prawnym przypadków bezczelnego (dokonywanego z pełną świadomością popełniania przestępstwa i ze złą wolą) sporządzania sprzecznych z prawem umów.

Problem złej woli pracodawców nie dotyczy jedynie pewnych nagłośnionych medialnie sklepów wielkopowierzchniowych albo np. młodych pracownic, którym nakazuje się podpisywanie zobowiązań, że nie zajdą w ciążę po przyjęciu się do pracy.

W przypadkach z tej kategorii charakterystyczne jest Milczenie poszkodowanych. Ludzie boją się o pracę. Ten oportunizm jest zrozumiały. Mniej zrozumiały jest za to niedowład instytucji powołanych do obrony praw pracowniczych, związków zawodowych, organizacji społeczno-politycznych, polegający na niepodejmowaniu działań przeciwko patologiom.

W efekcie tego milczenia zarząd firmy pozwala sobie na nadużywanie władzy i stosowanie metod zastraszania.

Dodatkowe umowy mogą zabezpieczać pracodawcę przed „wyłudzaniem” szkoleń i szybką ucieczką z firmy. W firmie takiej jak JZO, narzuca się jednak „umowy” z dodatkowymi, niekorzystnymi zapisami, które stają się wobec nieświadomych swych praw pracowników, instrumentem zniewolenia (zatrzymania przy firmie) mimo relatywnie niskiego wynagrodzenia.

Rozumiem to działanie psychologiczne. Nasze słabe prawo pozwala na tego typu „straszenie”.

Jednak zastosowanie tych nielegalnych zapisów w momencie opuszczania firmy jest już przestępstwem.
Dopóki łobuz biega z procą, mogę to tolerować. Gdy strzeli mi w okno – musi ponieść jakąś karę.

W postępowaniu zarządu JZO nie widać woli kreowania dobrych postaw, akceptacji porządku prawnego ani działania dla dobra człowieka. Szkolenia, które miałyby motywować do pracy, wspomagać rozwój, zamiast wnoszenia pozytywnych wartości mogą być przyczyną frustracji i wyzwalają negatywne emocje.

Fakt nadużywania umów wiążących jednostronnie pracownika z pracodawcą jest też niekorzystny dla obrotu gospodarczego (ograniczenie swobody do zmiany zatrudnienia).

W firmie takiej jak JZO, za fasadą rzekomej praworządności kryje się głęboka niesprawiedliwość,  krętactwa, brak elementarnej przyzwoitości i poszanowania prawa.

Moje działanie po odejściu z firmy, oprócz niewątpliwej samoobrony przed nadużyciami, ma na celu wspomóc eliminowanie podłości i bezprawia z tego miasta. Uważam, że niewyrażenie swojego zdania publicznie byłoby wyrazem obłudy i obojętności, wręcz ucieczką z pola bitwy.

Do zmiany mentalności pracodawców łamiących prawa pracownicze należy dążyć wszelkimi sposobami, od piętnowania takich postaw po karanie.

Zła mentalność w pracy jest jednym z podstawowych powodów, dla których wyjeżdżam z Jeleniej Góry.

 

Pozdrawiam
Tomasz Kawała

 

 

 

PS.

W zakładzie pracy złożyłem odpowiedź na zawyżone żądania. Właśnie otrzymałem pismo  OK/93/2007 z JZO w odpowiedzi na moją skargę.

Lektura jest porażająca:

 Jest tam taka klamra stylistyczna:

„Podnoszenie kwalifikacji odbywało się dobrowolnie…z finansowanych szkoleń ochoczo Pan korzystał…”

Cóż – tylko najgorsza menda nie dokształca się, nie wykonuje poleceń pracodawcy i nie działa dla dobra firmy.

 

Zarzuca mi się też że nie kwestionowałem przedstawianych umów wcześniej.

 

Jest to nieprawda, dowodem jest pismo z 06.10.2006 w którym kwestionuję zasadność obciążania mnie kosztem wyjazdu na szkolenie do zagranicznego dostawcy automatów szlifierskich dla optyków. Mój zakres obowiązków (tłumaczenie szkolenia techników, wydanie instrukcji obsługi, wprowadzanie nowego produktu) wymagał takiego uczestnictwa. Warto nadmienić że firma chce mnie obciążyć standardowymi kosztami noclegów i delegacji, samo zaś szkolenie było darmowe.

Sytuacja gdy pracownica działu kadr informuje przed wyjazdem „mogę wydać delegację pod warunkiem podpisania tego zobowiązania, takie mam polecenie” nie daje żadnego wyboru.

Odmowa wyjazdu na szkolenie(nawet w wypadku takiego szantażu) oznaczałaby też wyrządzenie szkody pracodawcy. Nie można protestować będąc zatrudnionym na czas określony (a to jest od kilku lat standardem w JZO). Można co najwyżej zostać w ciągu 2 tygodni zwolnionym bez podania przyczyn.

Podległość służbowa uniemożliwia więc jakikolwiek opór.

O konieczności podpisywania kolejnych zobowiązań przypomina się w JZO nawet wewnętrzną pocztą email.

 

Nie kwestionuję zasadności zawierania niektórych umów zwrotu kosztów szkoleń.

Tych uzasadnionych i na uczciwych warunkach.

Postawiono mi też w odpowiedzi zarzut dotyczący użycia sformułowania „próba wyłudzenia”. Jest ono użyte przeze mnie celowo i świadomie, gdyż dotyczy roszczeń przekraczających kwotę dopuszczalną na podstawie zapisów Prawa Pracy.

—–Tomasz K. 12.04.2007——–

 

(Nie)będę urzędnikiem

(Nie)będę urzędnikiem

z cyklu „Folwark Obrębalskiego”

 

Na stronach internetowych BIP Urzędu Miasta Jelenia Góra znalazłem informacje o naborze na wolne stanowiska urzędnicze. Na niższe rangą się spóźniłem, ale było jeszcze kilka nie zamkniętych etatów na naczelników różnych wydziałów. Zdążyłem zatem do 23 marca złożyć dokumenty na Naczelnika Wydziału Promocji i Polityki Informacyjnej, a co. Jestem obywatelem polskim, mam lekkie pióro (co widać), wykształcenie wyższe (po szkole zarządzania), ukończyłem 18 lat i mam pełną zdolność do czynności prawnych oraz korzystam z pełni praw publicznych. Zdrowie mam też jak dzwon, z komputerem jestem za pan brat. W samorządzie spędziłem cztery lata, a walczyłem z nim skutecznie drugie tyle. Spełniam więc wszystkie wymagania określone w art. 3 ustawy z dnia 22 marca 1990 roku o pracownikach samorządowych.

Niestety pan Prezydent Marek Obrębalski poszedł dalej i po swojemu zinterpretował w/w ustawę. Wprawdzie nie mam dysleksji, organizowałem już w życiu konferencje prasowe i briefingi, do dziś aktualne mam zezwolenie na wydawanie periodyku. Wielu mieszkańców Jeleniej Góry pamięta słynne biuletyny „Kusiak Baba i czterdziestu rozbójników”. O tym, że marketing i reklama jest dźwignią handlu wiem jeszcze z czasów kiedy prowadziłem własną działalność gospodarczą. Strategię rozwoju i promocji Jeleniej Góry mam na płycie CD, a ustawy o finansach publicznych, o samorządzie gminnym i powiatowym są na stronach www.prawo.lex.pl. Wiele razy byłem w sytuacjach ekstremalnych i podczas stresu umiem przyłożyć komuś jak trzeba. W okresie szczytowym kariery politycznej miałem pod sobą 170 ludzi, dziś też kieruję zespołem kilkudziesięciu osób w swoim stowarzyszeniu. Znam trzy języki obce, w tym jeden – niemiecki – biegle. W komputerze mam szeroką bazę danych adresowych środków masowego przekazu. Corel, czy Power Point zna już dobrze moja dziewięcioletnia córka. Jestem kreatywny (ostatnio zapuściłem brodę, a na lato ogolę głowę) i ekstrawertyczny w 68%. Nie raz publicznie udowodniłem też swoje zdolności teatralne i oratorskie. Nawet w stanie nieważkości nie mam przerostu formy nad treścią. Jestem komunikatywny i dyspozycyjny nie tylko dla dzielnicowego.

Zabrakło mi 5 letniego stażu na formalnych stanowiskach urzędniczych, choć ustawa mówi tylko o odpowiednim stażu pracy i kwalifikacjach. Do rozmów zakwalifikowano trzy inne osoby, które zapewne spełniają kryteria biurokratyczne oferty Obrębalskiego. A swoją drogą, to jak 18 latek może mieć staż pracy min. 5 lat, w tym 2 lata:

         na stanowiskach urzędniczych w jednostkach, o których mowa w art. 1 ustawy lub

         w służbie cywilnej lub

         w służbie zagranicznej, z wyjątkiem stanowisk obsługi lub

         w innych urzędach państwowych z wyjątkiem stanowisk pomocniczych i obsługi lub

         na kierowniczych stanowiskach państwowych?

Czy młodzi zdolni muszą udowadniać swoją przydatność na szkoleniach i w pracy zagranicą?

Szanowny dr Obrębalski. Po co te konkursy i ta cała reorganizacja Urzędu Miasta Jelenia Góra? Przecież wszystkie Pańskie wymagania spełniają dokładnie dotychczasowi pracownicy magistratu. Nie lepiej po prostu wyrzucać złych i zatrudniać na okresy próbne ambitnych? Sztukę dla sztuki każdy potrafi robić, a czas ucieka.

socjolog

 

Kłopoty wspólnoty

Logika sprawiedliwości

Członkowie Wspólnoty Mieszkaniowej przy ulicy Złotniczej 8 w Jeleniej Górze złożyli w październiku 2005 roku zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa oszustwa budowlanego przy remoncie dachu wykonanym przed laty w budynku, na szkodę mieszkańców. Zawiadomienie to przyjęła APR Magdalena Sakowicz. Zarzucili wykonawcy, tj. Zbigniewowi Charłampowiczowi, że: „materiały użyte do remontu są inne, gorsze lub w mniejszych ilościach niż wskazano to w kosztorysie. Prawie każda pozycja się nie zgadza lub też w ogóle nie wykonano prac w nim wskazanych, a za które zapłaciłem ja i inni członkowie Wspólnoty” – napisał Jan Zaborski. „Jako przykład podam, że komin wykonany został z cegły dziurawki, która już pęka” – dodał. Żądał zabezpieczenia kawałków papy (podkładowej 2,8 mm zamiast 5,2 mm jak w kosztorysie) leżącej na placu jako dowodu rzeczowego w sprawie i powołania biegłego sądowego w zakresie budownictwa do oszacowania nieprawidłowości. Faktycznie, dziury w dachu były tak duże, że śnieg dostawał się do środka na strych. Firma ubezpieczeniowa też umyła ręce od odpowiedzialności za tego rodzaju „kataklizm”. Ponoć już w trakcie robót kontrola z Inspekcji Pracy stwierdziła nieprawidłowości dotyczące stawiania rusztowań bez zabezpieczeń, jak też pracę osób bez ubrań ochronnych przewidzianych przepisami BHP[1]. Duże pretensje ma Jan Zaborski do Inspektora Nadzoru z ramienia ZGL „Północ”, pani Ireny Lewkowicz, za arogancję i lekceważenie ludzkich spraw. Nieprawidłowości te, zdaje się potwierdzać Adam Dudek, właściciel innej firmy dekarskiej, który wykonywał poprawki po wadliwym remoncie dachu. Z tego powodu miał nawet ponoć pogróżki telefoniczne. Do napraw pogwarancyjnych wzywał też pana Zbigniewa Charłampowicza kierownik ZGL „Północ” ds. technicznych Wiesław Miśtal.

Na początku wydawało się, że sprawa jest prosta i klarowna. Wkrótce pojawiły się jednak schody. Sierżant sztabowy Sebastian Kuś z Komisariatu I Policji w Jeleniej Górze zajął się tylko jednym z wątków śledztwa dotyczącym balkonu i poprowadził je w kierunku sprowadzenia bezpośredniego, powszechnego niebezpieczeństwa dla życia lub zdrowia osób. Postanowienie o umorzeniu śledztwa podpisała w konsekwencji prokurator Prokuratury Rejonowej w Jeleniej Górze Marzanna Siemaszko. Było to już drugie postanowienie o tej samej sentencji. Wcześniejsze umorzenie w tym zakresie podpisał prokurator Dariusz Pinis. Pierwsze umorzenie w ogóle w tej sprawie dotyczyło oszustwa, ale przy zawieraniu umowy o przeprowadzenie remontu dachu w budynku przedmiotowej Wspólnoty – w rozumieniu st. aspiranta Roberta Sopot i prokurator Prokuratury Rejonowej w Jeleniej Górze Bernadety Bartkowiak-Soja. Utrzymanie w mocy zaskarżonego postanowienia przez Sąd Rejonowy w Jeleniej Górze było już tylko formalnością ze strony przewodniczącej ASR Joanny Muszka. Oczywiście po drodze była Prokuratura Okręgowa w Jeleniej Górze reprezentowana przez Marię Glinkowską, która nie znalazła podstaw do zmiany stanowiska. Wznowić pierwotnie postępowania nie chciała również prokurator Halina Wiśniewska-Stasiak. Obecnie jednak, po wznowieniu postępowania (dotyczącego zagrożenia życia), Policja pod nadzorem prok. Kaczmarczyk usilnie wypytuje pana Zaborskiego o wskazanie, w którym miejscu nastąpiło poświadczenie nieprawdy przez Inspektora Nadzoru Budowlanego panią Irenę Lewkowicz. Jak w tym kabarecie Dudek – Dziewoński: „A tartak? A pies? A pies ci…”.

Pan Jan Zaborski, w swej bezsilności i determinacji, w kolejnych doniesieniach i wnioskach o wznowienie postępowania, rzuca już liczbami, zdjęciami i wskazuje rzeczywiście na fałszowanie dokumentów w sprawie. Nieudolność jeleniogórskich organów ścigania i miejscowego wymiaru sprawiedliwości opisał szeroko w ostatnim piśmie i powiadomił o tym nawet Centralne Biuro Anykorupcyjne. Powołuje się na masowość wykonywania prac dekarskich dla zasobów gminy Jelenia Góra (i dla komendanta Policji – przyp. J.Z.) przez firmę pana Zbigniewa Charłampowicza i podejrzewa, że zmowa milczenia w tej sprawie ma podłoże korupcyjne w naszym mieście. Faktycznie można dojść do takiego wniosku skoro pan Jan mówi o chlebie, a stróże prawa o niebie…

Grzegorz Niedźwiecki



[1] Niedawno ponoć spadł z dachu i zabił się pracownik firmy pana Charłampowicza.