Euro Euro i po Euro…

Euro Euro i po Euro…

  Feleiton ten piszę jak reprezentacja Polski w piłkę nożną ma jeszcze teoretyczne szanse na wyjście z grupy i awans do ćwiercfinałów Mistrzostw Europy 2008. Jakoś mało patriotyczne przeświadczenie mi jednak towarzyszy. A w zasadzie to nawet doskwiera mi uczucie zażenowania. Dlaczego? Bo jak zwykle opiniotworcze media narobiły nam apetytu nie mając ku temu żadnych świerzych składników smakowych. Tak było w przypadku Małysza – „musi, musi…”, tak jest w przypadku Kubicy, bo szcześliwie wygrał pierwsze GP w Kanadzie (oby nie zapeszyć) i takie były oczekiwania wobec naszych (jeden nie nasz) pilkarzy, bo dziadek Loeo Benhakker potrafi bez znajomości języka polskiego nauczyć naszych chłopaków kopać prawidlowo futbolowkę przez rok czasu. Wobec takiej atmosfery, wrzaskliwej kampanii wyborczej, tfu… Euro – ludzie popadli w euforię, oflagowali samochody i co tylko się da, tłumnie wykupili bilety i stworzyli jedną z najbogatszych grup turystycznych w Austrii. Sport zamiast łączyć, dzięki brukowcom i dinozaurom Bońkom zaczął dzielić. Stał się bezkrwawą zadymą. Media wytoczyły najcięższe działa przeciwko naszym rywalom, odezwały się wojenne wspomnienia, sugerowano rzeź, przeprowadono różne dalekosiężne symulacje i optymistyczne sondaże. A tu, kicha, condom pękł…Oszolomy mają pretensje, że Polacy strzelają gole samobójcze, Niemcy się z nas smieją, Anglicy potępiają premiera, a inni kiwają głową z politowania. Od początku nie mialem złudzeń, że nasi pilkarze z pomocą dobrze opłacanego Holendra osiagną wielki sukces. Nie działają na mnie żadne reklamy, tak jak nie daję się nabrać na obietnice wyborcze naszych polityków. Po pierwsze trzeba być realistą, z pustego w próżne nie nalejesz. Z kopciuszka tylko w bajkach można zrobić ksiezniczkę. Żeby mieć dobrą drużynę, to niepotrzebny jest żaden trener. Za te pieniądze, co płacą różnym zagranicznym oldboyom można by kilka stadionów i skoczni narciarskich wybudować. Dobrym piłkarzem zostaje ten kto piłkę kopie z zamiłowania jak tylko stanie na nogi. Do tego trzeba mieć talent i warunki. Spójrzmy na naszą tenisistkę Agnieszkę Radwańską i wspomnianego na poczatku Roberta Kubicę. Oboje mieli warunki i jako trenerów rodziców. Ale to są jednostki, drużynę musi wspomóc państwo, a nasze państwo jest biedne w materii sportu. Owszem przed wyborami jest bogate… w obietnice…

Po co daleko szukać. Weźmy za przykład Jelenią Górę. Właśnie czytam: „Pogrzeb Karkonoszy głównym punktem obchodów 900-lecia miasta?” – pod takim hasłem odbyła się pikieta kibiców jeleniogórskich Karkonoszy, którzy nie chcą biernie się przyglądać jak w przerwie między sezonami rozpada się najstarszy i najbardziej zasłużony dla miasta klub. W ramach protestu fani biało-niebieskich zablokowali na kwadrans ruch na przejściu dla pieszych przy ulicy Wrocławskiej. I mają rację, stadion przy ul. Złotniczej był dobry na Wyścig Pokoju, ale nie na profesjonalne kopanie piłki w blisko stutysiecznym miescie. A nasze „Słońce Cervi” tak w kampanii wyborczej i na początku kadencji deklarowalo dalekosiężną pomoc KSK. I co? I dalej wodę leje, że na Euro 2012 będziemy mieć sztuczną trawę i treningi jednej z drużyn europejskich na nowym stadionie. Panie Obrębalski, malowanie trawy na zielono i spędzanie krów z kowchozow już bylo! Dopóki nie będzie takich boisk jakie mają 10-tysięczne miejscowości w Niemczech, to tylko sprzedawcy szalików bedą mieli żniwo dwa dni przed igrzyskami w Polsce...

*

Zmiana tematu. A w zasadzie temat ten sam tylko z innej beczki. Irlandczycy odrzucili w referendum Traktat Lizboński. Teoretycznie oznacza to odrzucenie Traktatu przez Unię. Co w takim wypadku zrobi Polska? Prezydencki minister Michał Kamiński mówi, że prezydent podpisze Traktat, jeśli premier dotrzyma „politycznej umowy”. Czesi mowią, że traktat juz upadł, ale Polska dalej nie wyciaga wniosków z utrwalonych demokracji. W Polsce niepotrzebne referendum w takich sprawach, władza wie lepiej, jak lepiej wiedziała w sprawie wysłania wojsk do Iraku, a teraz ma problem z jego wycofaniem. W sprawie wprowadzenia euro też pewnie nikt nie będzie się pytał narodu o zdanie, naród ma tylko podreperować deficyt takim zabiegiem antypatriotycznym. Możemy się tylko modlić, żeby Unia Europejska się rozpadła wolą Irlandczyków, to euro nie zdąży wydrenować kieszeni polskich podatników. A jeżeli wejdzie euro w Polsce przed 2012 rokiem i powstanie jedno superpaństwo Europa, to kolejne Eura kopane nie bedą już mialy racji bytu. Tak, czy owak, Euro, Euro i po Euro…

socjolog

Bajka o Słońcu Italii

Bajka o S

łońcu Italii

Prezydent Marek Obrębalski wraz ze świtą i reprezentacją radnych zaliczyli niedawno wycieczkę do Cervi – partnerskiego miasta Jeleniej Góry. Delegacja wzięła udział w corocznym święcie kwiatów „Maggio in Fiore” (Maj w kwiatach), obchodzonym w nadmorskiej włoskiej miejscowości – czytamy na jednym z portali jeleniogórskich. Z prezydentem Obrębalskim do Włoch zabrali się: jego zastępca Jerzy Łużniak i dwoje pracowników urzędu. Pojechała też delegacja radnych: Grażyna Malczuk z SLD, Józef Zabrzański z PiS, Grażyna Rehlis-Pawlukiewicz z PO i Ewa Duziak ze Wspólnego Miasta.

Cała jeleniogórska delegacja zmieściła się w dwóch autach: służbowym prezydenta i prywatnym radnej Malczuk. Mieli do pokonania 1300 kilometrów w jedną stronę. Wyszło podobno taniej niż przelot samolotem. No i nasi delegaci byli bardziej mobilni na miejscu. We Włoszech prezydent wręczył gospodarzom imprezy płaskorzeźbę jelenia oraz okolicznościowe dukaty, przedstawiciele rady miejskiej przekazali zaś ozdobny witraż. Wyjazdy do Cervi, miasta które również ma w swoim herbie jelenia, stały się już tradycją wszystkich prezydentów Jeleniej Góry, zapoczątkowaną jeszcze w czasach PRL za póznego Gierka. I tym razem wszyscy delegaci podróży do Włoch, zgromadzeni z różnych opcji politycznych, zostawili polityczne spory, by przez dwa dni wspólnie pooddychać adriatyckim powietrzem, wąchać kwiaty i promować miasto u boku jego włodarzy. Delegacja Jeleniej Góry zrezygnowała z samolotu, a do słonecznej Italii udała się ścieśniona w dwóch samochodach, w których spędziła ponad 28 godzin. Wszystko to dla oszczędności jak już wspomniałem.

Myliliby się ci, którzy myślą, że włodarze nasi pojechali sobie tylko na wycieczkę za podatników pieniadze. A co przeżyli i co przywieźli, to ja wam tu opowiem w wielkim skrócie. Otóż radny Zabrzański zna dobrze język niemiecki, dlatego prezydent Obrębalski, do niedawna nazywany przez internautów „Szwagierka” lub „Tewje Mleczarz”, wybrał go sobie na dolmetschera. Pomyliła mu się tylko geografia, ale jako ekonomiście można mu to wybaczyć. Radna Grażyna Malczuk nie pija cienkich cinzano więc mogła posłużyć za kierowcę. Radna Grażyna Rehlis-Pawlukiewicz, jako przedstawicielka płci pięknej w PO slużyła za przyzwoitkę, a Ewa Duziak ze Wspólnego Miasta pojechała w ramach rekompensaty za spóźniony awan na radną w miejsce wykluczonej Danuty Wójcik.

Tak więc, po wymianie uprzejmości, proporczyków i koszulek obu drużyn, po zrobieniu sobie galerii zdjęć okolicznościowo-pamiątkowych oraz po wręczeniu dukatów jak za króla Krzywoustego, przyszedł czas na podpatrzenie pracy włoskich radnych od kuchni. Radny Zabrzański przemycił z naszego magistratu zestaw do liczenia głosów, myśląc, że jest tam też automatyczny tłumacz języka włoskiego. Klikał na przyciski i krzyczał do mikrofonu – proncie, proncie.. Na sali obrad rajców italiańskich zrobiło się poruszenie, bo wszyscy myśleli, że przybysz z Polski chce ich nagrywać; wpadli karabinierzy i aresztowali Józefa Zabrzańskiego pod zarzutem szpiegostwa. Szybko się jednak wszystko wyjaśniło, gdyż weteran naszego samorządu wiceprezydent Jerzy Łużniak wytłumaczył tamtejszemu burmistrzowi ze słownikiem włosko-polskim w ręku to cale nieporozumienie. Niestety zestaw do liczenia głosów został skonfiskowany i teraz radny Zabrzański będzie za karę miał do głosowania tylko czerwoną kartkę, a to oznacza, że PO ukarała samą siebie, bo czerwona kartka służyła zawsze jako głos przeciw. Poza tym było zabawnie, radna Ewa Duziak, która nie lubi się fotografować (do dziś nie ma jej zdjęcia na oficjalnej stronie Rady Miasta), chodziła jak Arabka. Rąbkiem chusty przysłaniała dół twarzy i rozpychając się łokciami od czasu do czasu wyskakiwała jak Filip z konopii niczym była posłanka Hojarska z jakimś prego, prego…

Po udanych obradach delegacje obu zaprzyjaźnionych krajów, jak w czasach republik radzieckich, udały się na biesiadę. Było wino białe, było wino czerwone i była włoska kuchnia, a także włoska muzyka, Paganini bodajże. Potem były tańce; tym razem nikt się nie upił< /font> i nie popełnił tego błędu, co były radny Robert Prystrom, który w swoich czasach wojażerki przetańczył ponoć całą noc z piękną kobietą, poczym nad ranem się okazało, że to był transwestyta włoski. Było minęło. Dziś prezydent Marek Obrebalski przywiózł dobrą wiadomość do Jeleniej Góry. Polacy mogą jechać do Włoch i sprzątać miasta z nieczystości, a nie robić w obozach pracy na plantacjach pomidorów. Przywiózł nie tylko dobrą nowinę, ale nauczył się też sztuki ikebany i osobiście rozłożył dywan kwiatowy na ul. Bankowej w Jeleniej Górze z okazji 900 lecia naszego miasta. Niestety polskie psy to nie kultura włoska i kwiaty zwiędły szybko z nadmiaru naturalnego nawozu.

Morał z tej bajki jest taki, że potrzebne są takie wyjazdy slużbowe do zaprzyjaźnionego miasta słonecznej Italii – by żyło się lepiej. Znam ja z autopsji te owocne i pouczające służbowe delegacje. Wprawdze swego czasu jako radny pojechałem tylko na Forum Gospodarcze do Krzyżowej, ale przez dwa dni tak się opiłem i obżarłem, że zamiast trzeciego dnia wrócić potulnie z kolegami i panią Zosią do domu samochodem, to wylądowałem u brata w Świdnicy. Do Jeleniej Góry pojechała tylko teczka. A nawt dwie, moja teczka i „raportówka” Wojciecha Zawlika…

Od dziś prezydent Jeleniej Góry dr Marek Obrebalski ma nową ksywe w Internecie. Teraz nazywają go „Słońce Cervi”. I to napewno nie z racji jego fryzury…

Grzegorz Niedźwiecki herbu Ogończyk