Relacja z wyprawy na Kresy
Postanowiłem wybrać się z mamą na Kresy i zobaczyć skąd pochodzą moje korzenie. Mieszkam w Jeleniej Górze, ale chyba tylko dlatego, że „sami swoi” tu mieszkają. Mama moja urodziła się bowiem w roku 1931 w Brodach, 100 km na północny wschód od Lwowa. Ażeby połączyć przyjemne z pożytecznym, zabrałem ze sobą dzieci. I tak oto przygodę swoją, nie licząc tego, że celnik ukraiński chciał nam zarekwirować stare auto nie wiedzieć czemu, zacząłem od tego pięknego miasta.
Zakwaterowaliśmy się u przemiłej pani Alicji, na ul. Antonowicza i za tanie pieniądze smakowaliśmy ukraińskiej kuchni jednocześnie. Dwa dni spacerowaliśmy po Lwowie. Widzieliśmy Operę Lwowską, Prospekt Swobody, Pomnik Tarasa Szewczenki, Kolumnę Maryjną, Pomnik Adama Mickiewicza, Hotel „George”, Pomnik Danyla Halyckiego, Kaplicę Boimów, Katedrę N.M.P., przepiękny Ratusz, Muzeum Jana III Sobieskiego, Czarną Kamienicę, „Aptekę” – muzeum, Kościół Dominikanów i Katedrę Ormiańską.
Zwiedziliśmy Kopiec „Wysokyj Zamok”, Wieżę Prochową, Kościół Karmelitów, Arsenał, Kościół Bernardynów, Prospekt Szewczenki, Pałac Potockich, Pocztę Główną, Uniwersytet im. I. Franka, Park im. I. Franka, Katedrę św. Jura, Politechnikę Lwowską oraz Kościół św. Elżbiety. Przed odjazdem, po powrocie z Brodów złożyliśmy hołd „Orlętom” na Cmentarzu Łyczakowskim, a także „zaliczyliśmy” Gaj Szewczenki i Park Stryjski. Oczywiście byłbym zapomniał o Aqua Parku, którego Jelenia Góra chyba się nie doczeka.
W piątek cały dzień penetrowaliśmy Brody, gdzie jak już wspomniałem urodziła się mama. Miejsca swojego dzieciństwa, niestety bez pomocy miejscowego burmistrza i życzliwych ludzi, by nie odnalazła. Trzeba przyznać, że miałem fałszywe wyobrażenie o Ukraińcach. Zresztą większość doskonale mówiła po polsku, a i Polaków nie tylko w kaplicy ks. Anatola Szpaka można było wielu spotkać. Gościnność kustosza muzeum brodzkiego i miejscowych notabli przypieczętowaliśmy wpisem w lokalnej księdze pamiątkowej.
Niestety nie zachowały się żadne dane w archiwach na temat moich dziadków. Potwierdziły się tylko opowieści z dzieciństwa mojej mamy, że dziadek był wachmistrzem w austriackim wojsku i odkryliśmy nową tajemnicę, iż pradziadek, który wybudował czwórce dzieci domy w jednym szeregu na głównej ulicy, ufundował również dzwon do kościoła, który miał ponoć dzwonić tylko przy okazji śmierci mera, czyli ówczesnego sołtysa. Niestety wszystkie domy zostały spalone przez Niemców, gdy front się cofał i obecni lokatorzy ulicy „wysokiej” pobudowali nowe chałupy.
Mamę moją i jej cztery siostry oraz babcię, Niemcy wywieźli do Rzeszy w roku 1944, skąd część osiedliła się po wojnie na ziemiach odzyskanych, a część w Niepołomicach – rodzinnym mieście babci. W Brodach tylko koszary „przechodnie” pozostały na swoim miejscu, w których mama musiała Niemcom ziemniaki obierać; synagoga prawie nienaruszona się ostała, wokół której getto w czasie okupacji było, a z którego ledwo mama z życiem uszła dostarczając pod drutami jedzenie Żydom.
Moje zdziwienie budził fakt, że naród „wybrany” nie zadbał o miejsca kaźni pod lasem brodzkim i poza obeliskiem upamiętniającym mordy nazistów, nekropolia Żydowska jest bardzo zaniedbana, a na mogiłach pomordowanych rosną obecnie kartofle. Pokazywała mi mama, w którym miejscu krowa wpadła jej w ropiejące ciała trupów; ziemia ponoć dwa dni się ruszała, a babcia liczyła tylko strzały po ciemku w chałupie w ten czas holokaustu. Po tym, co widziałem i słyszałem, potrafię im szczerze współczuć.
Historia mojej rodziny jest długa i skomplikowana jak wielu kresowian, więc nie będę ciągnął tego wątku. Krótki rys kronikarski zakończę na stwierdzeniu, że mury zamku pamiętanego przez mamę jeszcze w Brodach się ostały. Młodzież ukraińska ćwiczy tam teraz wschodnie sztuki walki. A opowieść tą dedykuję pani Romie Czajkowskiej z ul. Kozackiej Sławy (dawniej – Średniej) w Brodach. Jedynej chyba Polce, co swojej mowy i polskiego wigoru tam nie ukrywa. No i na miejscu Platiniego odebrałbym im Euro 2012…
Grzegorz Niedźwiecki